|
|
|
|
wojtwom7
Doświadczony Trener
Dołączył: 04 Maj 2012
Posty: 217
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/10
|
|
|
|
|
|
Wysłany: Nie 13:59, 13 Maj 2012 Temat postu: Przygód nigdy za wiele...- wersja próbna |
|
|
Najpierw odpowiem: Wiem, wiem a teraz powiem,że to wersja próbna Ale się lole posypią
Rozdział 1
''Czas rozpocząć wędrówkę!''
-Justin, czy pozmywałeś już naczynia?
-Już kończę mamo!- wykrzyknął chłopiec-Ach, poszukiwacze przygód mają fajnie, cały czas coś się dzieje.- powiedział sam do siebie.
W małym miasteczku Sangem Town w regionie Sinnoh mieszkał chłopiec o imieniu Justin. Był radosnym chłopcem, pełnym życia. Całe dnie przesiadywał na dworze i bawił się z Leafeonem, który należał do jego rodziców.
Prowadzili oni hodowlę Revival Herbów. W ogrodzie prawie codziennie pomagał Justin oraz Sunflory, które podlewały całą plantację nie tylko wodą, ale też innymi środkami, by rośliny zdrowo rosły.
W domu, w salonie na specjalnej półce stała specjalna kasetka, a w niej odznaki od każdego lidera z Sinnoh. Justina jakoś nigdy nie kręciły walki w salach. Wolał bowiem zostać poszukiwaczem przygód.
Dzisiejszego dnia chłopiec był bardzo podekscytowany. To właśnie jutro od rodziców miał dostać jakiś prezent. Nie wiedział co to może być. Zawsze marzył o teleskopie, ale jego opiekunów nie było na to stać, ponieważ tegoroczne uprawy zniszczył ostry mróz. A może profesjonalne szkło powiększające? Rozmyślał tak co chwile i chodził cały czas w kółko. Gdy wrócił z dworu do domu, by się czegoś napić, podsłuchał rozmowę rodziców.
-Nie wiem, czy jest gotowy.- powiedziała kobieta.
-Spokojnie, zdobędzie jeszcze ligę Sinnoh.- powiedział mężczyzna.
Chłopiec nie był zadowolony ze słów taty.
-Kiedy on zrozumie, że ja chcę być inny! Chcę szukać przygód, a nie startować w lidze!
Justin rzucił z całej siły piłką o ścianę, którą przed chwilą grał z Leafeonem. Nie lubił kiedy tata opowiadał swoje sukcesy w lidze i kiedy streszczał swoje walki z liderami. Justin od zawsze chciał być inny. Nie miał kolegów, a jeśli z kimś się już zaprzyjaźnił to nie chciał się z nim bawić w jakieś głupie zabawy. Raz w tygodniu chodził nad morze. Wierzył, że kiedyś spotka go niezapomniana przygoda. Zawsze gdy tam był wpatrywał się w taflę wody z wielką ciekawością. Co sobotę chodził z tatą nad Lake Verity, gdzie ojciec pokazywał mu jak się łapie Magikarpie. Chłopiec był zawsze przeciwko temu. Uważał, że pokemony trzeba szanować. Nad jeziorem Justin zawsze wierzył, że kiedyś ukaże mu się legendarny strażnik jeziora, Mesprit. Nigdy jednak to się nie stało. Chłopiec mimo wszystko chodził nad wodę bardzo chętnie.
Wieczorem w domu zawsze była obfita kolacja. Na stole honorowe miejsce zajmowała babka cytrynowa, którą mama chłopca codziennie piekła. Smakołykiem zawsze były rzadkie w domu Citrus Berry. Chłopiec je uwielbiał. Spiżarnia jednak w tym roku była mniej pełna niż zawsze. Rodzice Justina nie mieli skąd wziąć pieniędzy.
Nastała noc. Justin długo nie spał, bo rozmyślał cały czas o prezencie, który jutro dadzą mu rodzice. Nastawił budzik na 7:00, by nic go nie ominęło. Szczególnie jego ulubiony program w telewizji ‘’ Kabaret na huśtawce’’, który jest emitowany o 7:30.
Słońce wzeszło i zadzwonił budzik. Justin mimo, że pół nocy nie spał, był przytomny.
Za oknem świeciło słońce, termometr wskazywał 24 stopnie. Na drzewach jak codziennie żerowały Starly. Odziwo nie przegonił ich jeszcze Leafeon, który sobie smacznie spał w swoim leżonku na korytarzu.
Justin szybko się ubrał i zszedł na dół na śniadanie, które było zawsze równie obfite jak kolacja. Na stole było już wszystko przygotowane. Chłopiec szybko zjadł i powiedział, że idzie bawić się na dwór. Rodzice go jednak zatrzymali.
-Justin czekaj.- powiedziała spokojnie mama.
-Tak mamo?- odpowiedział chłopiec.
-Mamy dla ciebie prezent.- powiedział poważnie tata Justina.
Chłopiec znów zaczął marzyć. Przebiegło mu przez głowę wiele myśli, ale tego się nie spodziewał po rodzicach , którzy byli lekko nadopiekuńczy i strzegli swojego syna jak oka w głowie.
-Nie jest to zwykły prezent urodzinowy. To coś wyjątkowego.- powiedział mężczyzna i zza pleców wyjął Pokeball.
-To Pokeball!- wykrzyknął radośnie Justin.
-Tak zgadza się.- powiedziała już lekko zaniepokojona mama.
-Jest twój.- powiedział z uśmiechem tata chłopca i wręczył mu czerwono- białą kulę.
-Ale fajnie! Jaki pokemon jest w środku? Może poważny Turtwig? Albo nie, Chimchar! Rezolutna małpka, a może śmieszny Piplup?- zaczął wymieniać Justin.
-Otwórz pokeball, a się przekonasz!- powiedział radośnie mężczyzna.
Justin trzymał w ręku Pokeball. Wreszcie nacisnął przycisk, który znajdował się na środku. Z kuli wyłonił się pokemon. Nie był to żaden z pokemonów starterów. Był to wyjątkowy pokemon, piękny, radosny i kolorowy którego Justin od dawna podziwiał. Był to… Chatot! Justin cieszył się jak nigdy. Od razu przytulił pokemona i powiedział mu, że go kocha. Chatot odwzajemnił miłość i podziobał lekko chłopca, a potem usiadł mu na ramieniu.
-Justin to jeszcze nie wszystko.- powiedziała mama i wyjęła z jednej z pokojowych szuflad niebiesko- czarną torbę.
-Co to?- zapytał.
-Postanowiliśmy z tatą, że pozwolimy ci wyruszyć w twoją podróż.- powiedziała dumna ze swojego syna kobieta- Zajrzyj do torby.
Justin otworzył plecak. Miał wiele różnorakich kieszonek. W środku było dużo rzeczy. Między innymi Citrus Berry. Jedną z nich zjadł Chatot. Wyglądało na to, że je polubił. Nie zabrakło również pokeballi. Niestety było ich tylko trzy. Była też babka cytrynowa, którą upiekła mama Justina. Wyglądała na bardzo smaczną i puszystą. To już było wszystko. Justin znalazł jeszcze na dnie torby jeden Potion.
-Wspaniale! Stanę się największym poszukiwaczem przygód!- wykrzyknął z radością chłopiec, jednak jego tacie zrzedła nieco mina- Jutro wyruszam z moim nowym przyjacielem u boku!
-Cieszymy się.- powiedziała kobieta, ale w tym czasie Justin karmił już Chatota.
Justin pobiegł do swojego pokoju. Spakował jeszcze kilka rzeczy. Zapoznał również Leafeona z Chatotem, którzy najwyraźniej się polubili.
Wieczorem chłopiec razem z pokemonami poszedł jeszcze nad jezioro. I tam spotkało go to o czym od zawsze marzył. Nad taflą wody unosiła się jakaś różowa poświata. Justin nie mógł w to uwierzyć, że to właśnie teraz i jemu ukazał się Mesprit. Gdy był około jednego metra nad wodą, wydał z siebie wysoki, piskliwy głos i znów zanurzył się w wodzie. Justin zaczą biec w stronę domu, by powiedzieć wszystko rodzicom. I to właśnie tam dowiedział się czegoś strasznego.
W domu była ich sąsiadka. Mama przyjaciela Justina, z którym mimo niechęci do walk o odznaki, bawił się najczęściej. Kobieta powiedziała im, że Mely nie wrócił do domu. Powiedziała, że przyszła tu, czy przypadkiem tu nie ma jego syna, bowiem chłopiec często zapraszał swojego kolegę do domu. Nigdy jednak nie siedzieli do tak późna. Kobieta oznajmiła również, że od jakiegoś czasu w Sangem Town kręci się jakiś podejrzany facet.
Gdy sąsiadka poszła zapłakana do domu, Justin położył się spać. Tej nocy również nie mógł zasnąć, bo rozmyślał o swoim najlepszym przyjacielu. Co mogło się z nim stać? Chłopiec starał się przeganiać najstraszniejsze myśli, które biegały mu po głowie aż do rana. Na szczęście wreszcie zasnął. Po chwili jednak znów otworzył oczy. Zszedł na dół, na zegarku widniała godzina 5:00. W salonie zobaczył tę samą sąsiadkę co wczoraj.
Była cała zapłakana. Jej syn nie wrócił do domu.
-Ja się tym zajmę. To będzie dla mnie pierwsza przygoda. Może uratuję swojego najlepszego kolegę!- powiedział poważnie Justin.
-Nie wiem…- nie dokończyła mama.
-Justin uda ci się.- dokończył tata.
-Dziękuję ci tato. Chatot wyruszamy. Na ratunek Mely’emu!- wykrzyknął chłopiec, poczym pożegnał się z rodzicami i ruszył przed siebie…
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez wojtwom7 dnia Nie 14:04, 13 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|